Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
1475
BLOG

Przysłuchując się dyskusji

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka Obserwuj notkę 29

 

           Wróciłem chwilę temu ze spotkania z księdzem Isakowiczem Zaleskim. Bywa u nas w Gliwicach  - i w ogóle na Śląsku - ksiądz Isakowicz bardzo często. Na szczęście. Co drugą niedzielę odprawia mszę św. w naszym ormiańskokatolickim Kościółku pw. Świętej Trójcy, a ponadto spotyka się z czytelnikami swoich książek oraz po prostu z tymi, którzy go lubią, szanują i podziwiają. Takich jest w moim mieście wielu - dziś też 300-osobowa sala okazała się za mała, kto przyszedł punktualnie, musiał dwie godziny postać.

           Opowiadał ksiądz o swojej ostatniej książce „Ludzie dobrzy jak chleb”. Zamieścił w niej wspomnienia o swoich nieżyjących już przyjaciołach, o 72. dobrych, uczynnych, wspaniałych ludziach, których łączyło jedno: nie żyli tylko dla siebie. Są w niej portrety kilku osób, które i mnie są szczególnie bliskie, jak proboszcz mojej parafii św. Mikołaja w Chrzanowie ksiądz Zbigniew Mońko, czy też Janusz Kochanowski i Janusz Kurtyka.

           Wróciłem do siebie i nieostrożnie włączyłem TVP INFO. A tam Gowin i Kalisz „piją sobie z dzióbków”. Połączyła ich wspólnota losów w wirtualnym świecie plotek – bo mówi się, że może nie być dla nich miejsca na partyjnych listach. Zabawne i smutne jednocześnie – kto widział, wie co mam na myśli. Rozwijać nie będę, bo usiadłem do pisania z zupełnie innego powodu i żadna nieudana kopia rozmów rycerza z La Manczy ze swoim  Sanczo Pansą mnie od tego zamiaru nie odwiedzie.

           U księdza Tadeusza było ponad trzystu gliwiczan z tej społecznej mniejszości, która jeszcze czyta i rozmawia o książkach. Statystyki podają, że tylko 44% Polaków sięga dziś po książkę po to, by ją przeczytać. To prawie o połowę mniej, niż u naszych południowych sąsiadów, a i Francuzi, tak zajęci swoim manger et coucher, w czytaniu biją nas o 20%! A najbardziej zdumiewającym okazuje się fakt, że najmniej czytających jest wśród wykształconych i dobrze realizujących się zawodowo rodaków. Co się więc dziwić, że spotykamy się tam, gdzie pojawia się książka i jej autor o nietuzinkowym życiorysie i wyrazistych poglądach. Poruszano w dyskusji przeróżne tematy – o zmarłym biskupie Życińskim (taktownie), o Grossie i jego „Żniwach”, o Ruchu Autonomii Śląska, czyli o RAS-iu i o pracy R. Graczyka na temat agentury w Tygodniku Powszechnym. I o tym ostatnim chciałem napisać, bo mi się coś przypomniało, co pamięć moja wyparła, a co wraca dziś do mnie wyraziście i jakby w nowej konfiguracji.

           Kiedy Biskup Jan Pietraszko, nasz „Wujek” w krakowskim Duszpasterstwie Akademickim rozmawiał ze mną w 1967 r. przed wyjazdem do Francji, wspomniał, że  po powrocie mógłbym pracować w „TP”. „Tygodnik” stał mi się osobiście jeszcze bliższy. Losy ułożyły się inaczej i lepiej - zostałem nauczycielem języka polskiego w Gliwicach. W stanie wojennym, a może trochę przed 13 grudnia, redakcja „TP” zaproponowała czytelnikom przysyłanie wspomnień o swojej niezapomnianej lekcji (lekcjach) języka polskiego. Nagrodą miały być cotygodniowe publikacje najbardziej interesujących opracowań, a całość nadesłanego materiału miała się ukazać w wydaniu książkowym. I czytelnicy przysyłali – z całego świata i ze wszystkich stron Polski. Jak nie trudno było się pomysłodawcom domyśleć, wspomnienia wywoływały z pamięci sylwetki niezapomnianych nauczycieli. Można przypuszczać, a właściwie mieć pewność, że większość prac przedstawiała sytuację na „polskim” w okresie Solidarności i w stanie wojennym. Tych świeżych wspomnień raczej, jak pamiętam, nie publikowano. Ukazywały się te z czasów II RP i okupacji, a także z wczesnych lat peerelu.

           Chyba po dwóch latach się urwało. Zakończono akcję informacją, że niedługo ukaże się książka. Przez jakiś czas szukałem jej w księgarniach katolickich, na próżno. Potem rzecz mi uleciała z pamięci. Jakieś 12 lat temu odwiedziłem z uczniami mojej szkoły społecznej redakcję „TP”. Przypomniałem się Redaktorowi, którego przecież pamiętałem jako młodego księdza w Kościele św. Anny. Zapytałem o dalsze losy „Lekcji polskiego” i o książkę. Ks. Adam Boniecki nie pamiętał. Ale w drugim pokoju zobaczyłem Krzysztofa Kozłowskiego rozmawiającego ze Świetlickim. Były minister w rządzie Mazowieckiego wydawał się nie rozumieć, o co pytam. Poczułem się jak … - nawet nie umiem tego wyrazić. Przecież wiedziałem, że wie, o co pytam, że doskonale pamięta. „Tygodnik Powszechny” tym żył przez dobre dwa lata! I działo się to tylko dekadę wcześniej!

           Dziś warto postawić pytanie – co się stało z nadesłanymi pracami? Skoro nie posłużyły do wydania książki, to do czego się przydały? To były czasy, w których niekoniecznie mogły sobie leżeć bezpiecznie na najwyższej półce w archiwum redakcji czy u naczelnego Turowicza.  

           A jeżeli ten piękny konkurs był tylko prowokacją „Tygodnika”? I rzetelnym zbiorem informacji o niepokornych nauczycielach? Aż strach pomyśleć.

           W 1984 roku musiałem odejść z kolejnego liceum z nieformalnym zakazem uczenia w szkole średniej. Po wielu latach dowiedziałem się, że moi uczniowie coś tam wysyłali do „Tygodnika”. Nigdy tych zdarzeń nie łączyłem ze sobą. Dziś u księdza Tadeusza przysłuchując się dyskusji …

           

           

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i bardzo wiele zawdzięczam Rodzicom i Rodzeństwu. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty prze te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka