Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
2831
BLOG

W obronie nauczycieli

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka Obserwuj notkę 152

Odkąd pamiętam, w edukacji powszechnej zawsze buszowali reformatorzy. Czasem sprzyjała im historia, więc głębokim zmianom podlegała ściana przednia każdej sali, zdejmowano Bieruta, potem Stalina, trwał – wydawało się, że wiecznie – Cyrankiewicz. Po '56 reformowano podstawę programową, pojawiły się nowe lektury, część dawnych zniknęła bezpowrotnie, choć „Pamiątka z Celulozy” Newerlly'ego i „Matka” Gorkiego jeszcze przez czas jakiś obowiązywały aż do początków lat 70. O Powstaniu Warszawskim można było mówić już głośno i wychowywać się na książkach Aleksandra Kamińskiego. Starsze nauczycielki nieśmiało uczyły nas na lekcjach śpiewu powstańczych pieśni, na szkolnej akademii recytowałem: „..jedna była gdzie?... pod Tobrukiem, druga była gdzie?...pod Narwikiem, trzecia była pod Monte Cassino...”. Ojciec tylko czemuś był nieufny i zabronił nam wstępować do jakichkolwiek organizacji, czy to harcerskich, czy nawet sportowych, powstających w dawnym przedwojennym Sokole. W pełni mogliśmy natomiast uczestniczyć w życiu Kościoła, na całodniowe wycieczki w urocze pogórki Chrzanowa, Alwernii i Krzeszowic zabierali nas charyzmatyczni księża – ks. Zalarski, ks. Adolf Chojnacki, a na rekolekcje ściągał młody ks. J. Tischner.

To wtedy musiało utrwalić się we mnie przekonanie, że o wielkości i trwałości każdych zmian decyduje człowiek. Matematyka i polski stały się fascynujące, gdy w ostatnich trzech klasach podstawówki pojawiły się panie Łukaszek i Janas, religia zachwycała u wspomniach księży, Chojnackiego i Tischnera. Podobnie było w Liceum – zestaw kilku znakomitych nauczycieli zachęcał do nauki i przesądzał o wyborze studiów. Nie reformy, nie innowacje decydowały o atrakcyjności zajęć lekcyjnych – nawet wycieczka do parku, nudna i niemiła pod opieką znerwicowanej pani, stawała się bardzo interesującą przygodą intelektualną, gdy towarzyszył nam prof. Mazaraki. Szczególnie, gdy udało się go namówić na recytację odpowiedniego do przyrodniczych okoliczności fragmentu „Pana Tadeusza” (znał całą epopeję Mickiewicza na pamięć).

Ten przydługi wstęp ma służyć ilustracji tezy, którą chcę tu przedstawić i uzasadnić. W oświacie w pierwszym rzędzie trzeba zmieniać i reformować wszystko, co ma zapewniać szkole dobrych nauczycieli. Bo to oni są solą oświaty. Cała reszta jest tylko dodatkiem, często ważnym, wspomagającym skuteczność nauczania, ale jednak tylko dodatkiem. Nie mam na myśli, oczywiście, uczniów, o których się mówi – i słusznie – że są najważniejsi. Ale skoro uczeń jest najważniejszy, to dlatego najważniejszy jest nauczyciel! Paradoks? - pozorny, jak to w życiu bywa, jeden z tych Herbertowskich („i tak zdobędziesz dobro, którego nie zdobędziesz”). Postarajmy się jednak to „dobro” w oświacie „zdobyć”. I ocalić. Bo wielu jest jeszcze nauczycieli dobrych, myślę, że większość, choć też wielu z nich „odpuściło” - jak długo bowiem można walczyć z wiatrakami biurokracji, z programowym zaniżaniem poziomu, z dyktaturą uczniowskiego proletariatu.

Skąd się bierze dobry nauczyciel? Z dobrej uczelni. Z autorytetów uniwersyteckich. Z sumiennych praktyk pedagogicznych. Z przykładów, których mu nie powinno zabraknąć w okresie edukacji powszechnej – w szkole podstawowej i średniej, czy też w gimnazjum. Z przykładu nauczyciela, który stawał się wzorem.

Więc skąd dobry nauczyciel, z jakich zasad i warunków? Spróbujmy je uszeregować w trzech kategoriach.

 

      Uwarunkowania zewnętrzne (zależne od władz ustawodawczych, wykonawczych i innych):

      -    dobra uczelnia

  • przewartościowanie życia społecznego (wykształcenie i wychowanie podstawowym kryterium sukcesu zawodowego)

  • należycie wyceniona praca

  • zniesienie funkcji rzecznika praw dziecka

  • rezygnacja z dotychczasowych kategorii nauczycielskich (stażyści, dyplomowani...)

  • zerwanie z zabobonem, że każdy przedmiot jest tak samo ważny (zróznicować pensum nauczycielskie w zależności od nauczanego przedmiotu).

    Uwarunkowania wewnętrzne, szkolne:

  • mądre zarządzanie szkołą (dyrektor)

  • odciążenie od zadań zbędnych i niemądrych (papierkomania)

  • wymagająca opieka wizytatorów

  • kultura i wzajemny szacunek w miejscu pracy (dyscyplina obowiązuje wszystkich, także uczniów)

  • uznanie elitarnej funkcji szkoły

        Uwarunkowania immanentne nauczyciela:

  • predyspozycje (osobowość otwarta, empatyczna, serdeczna)

  • przekonanie o misyjnej wartości zawodu

  • pracowitość

  • wszechstronność zainteresowań

  • dobre zdrowie

 

Niektóre z tych zaleceń i życzeń (może pobożnych, zbyt idealistycznych) należy tu nieco rozwinąć, większość jest chyba – tak sądzę – dla każdego praktykującego sztukę belferską, oczywista.

Autorytet uczelni. Z roku na rok rośnie frustracja nauczycieli akademickich, narzekających na coraz niższy poziom maturzystów. A to przecież ich magistranci, nierzadko także doktoranci, „produkują” później, już jako nauczyciele, kandydatów na studentów. Tu obieg jest zamknięty. Wszyscy uderzmy się w piersi i zacznijmy od dziś (a najpóźniej od przyszłego roku akademickiego i szkolnego) dawać przykład rzetelnego wypełniania swoich obowiązków, merytorycznego i charyzmatycznego prowadzenia zajęć (charyzmy też się można nauczyć). Od tego trzeba zacząć. To długi proces, efekty przyjdą za lat parę. Nic się nie zmieni z powodu zmian strukturalnych – zlikwidujemy gimnazja, przedłużymy o rok naukę w liceum, zaczniemy edukację wcześniej o rok czy dwa, a dalej będzie tak samo, czyli niedobrze. O prawdziwych zmianach zadecyduje człowiek, czyli postawa nauczyciela - wyzwolenie w nim pasji, kreatywności, którym zawsze towarzyszą ogromna satysfakcja i dozgonna wdzięczność wychowanków.

Przewartościowanie. Szkoła jest taka, jak otaczająca nas rzeczywistość. To – jak przed chwilą określiłem – obieg zamknięty. Jakie przekonania i wartości w ostatnich 25 latach ugruntowaliśmy w młodych pokoleniach? Że nie warto się uczyć. Bo o sukcesie życiowym decydują antywartości – cynizm, brak skrupułów, pazerność, niepohamowane ambicje. Najwyższe stanowiska o wygórowanych apanażach uzyskują jakże często dyletanci i ignoranci. Nie tylko polityków mam na myśli – to także prezesi banków, korporacji, zarządów... wymieniać można długo. Liczy się protekcja, nadanie partyjne i z nicości wyłania się celebryta i „fachowiec”. Słowem – naturalny proces w tzw kapitalizmie kompradorskim. Zmianom w oświacie muszą więc towarzyszyć także zmiany w życiu społecznym i politycznym. Rządzący muszą mieć tego świadomość. Dobra zmiana w nauczaniu szkolnym i akademickim dokona się tylko z równoczesną dobrą zmianą we wszystkich aspektach naszego życia. Innego wyjścia nie ma.

Rzecznik praw dziecka. Po co nam taki oberwychowawca i oberbelfer?! Czyż nie mamy wychowawców klas, dyrektora, psychologa, rady pedagogicznej, rady rodziców, w końcu kuratora?! Rzecznik praw dziecka samym swym istnieniem podważa autorytet dzisiejszej szkoły. Skończmy z absurdami. Zaufajmy nauczycielom. W końcu oddajemy w ich ręce codziennie na parę godzin to, co dla nas najdroższe – własne dzieci. Ile instancji w końcu ma rozstrzygać trudne problemy wychowawcze? Bo naliczyć ich można teraz „tylko” siedem. O jeden szczebel za dużo.

Zerwanie z zabobonem. Ojciec J.M.Bocheński pewnie też, gdyby zajął się porządkowaniem polskiego systemu edukacyjnego, równe pensum godzin dla wszystkich nauczycieli uznałby za zabobon. To przecież oczywista pozostałość po poprzednim systemie. Uraniłowka!

Dyrektor. Nie bez podstaw łączy się często nazwę szkoły z nazwiskiem dyrektora. Ale tylko wtedy, gdy jest nim wybitna osobowość. Bo jaki dyrektor, taka szkoła. Jestem przekonany, że o wyborze na dyrektora powinny decydować jego osiągnięcia w dotychczasowej pracy nauczycielskiej. Powszechne uznanie i autorytet w srodowisku rodziców, nauczycieli i uczniów, także absolwentów. Nikt lepiej od dyrektora nie powinien znać trudów, także wszystkich blasków i cieni naszego zawodu. Tylko taki szef może wymagać, doceniać innowacyjność, trafnie zatrudniać nauczycieli, a w razie konieczności bronić swojej kadry pedagogicznej. A to bardzo potrzebne – w powszechnej dziś opinii, że nauczyciel „to ma klawe życie”.

Dotychczasowy system konkursów się nie sprawdza, dominuje przekonanie, że dyrektorem zostaje ten, kto miał nim zostać. Ma to poważny związek z uzależnieniem finansowym lokalnej oświaty od samorządów.

Pisać o biurokracji i nadmiernym uwikłaniu nauczycieli w zajęcia pozadydaktyczne, najczęściej niepotrzebne i niemądre, nie ma chyba potrzeby. O tym "się trąbi” już od lat. Nauczyciel ma uczyć i wychowywać – a tego (zwłaszcza wychowywania) nie da się ująć, zmierzyć i wykazać w sprawozdawczości.

Uczniowie mają nie tylko prawa. Przede wszystkim obowiązki. Uczyć się i pozwolić uczyć nauczycielowi. Wzajemny szacunek i kultura. Tylko w takiej atmosferze można osiągać olimpijski poziom nauczania.

Każdy z nas potrzebuje kontroli i oceny. Życzliwej, ale wymagającej. Wizytacji, niekoniecznie zapowiedzianych. To odpowiedzialna rola dyrekcji, także i przede wszystkim wizytatorów. Kompetentnych wizytatorów, rekrutujących się z najlepszych pedagogów.

Nie każda szkoła może być elitarna. Są jednak takie, które – nie zaniedbując uczniów słabszych – mogą sobie pozwolić na twórczą pracę z uczniem zdolnym. Wymaga to dodatkowej pracy, najczęściej bez wynagrodzenia, jednak rozwijającej nie tylko uczniów, również i nauczyciela. Korzyści są obopólne, a mądry dyrektor wie, kogo warto nagradzać.

Ktokolwiek serio traktuje zawód nauczyciela ten wie, że jest to praca, którą trudno porównać z jakimkolwiek innym zawodem. Kształtujemy, właściwie współkształtujemy (wraz z rodziną) młodego człowieka i odpowiadamy w ogromnym stopniu za to, kim będzie. To ciężar i zobowiązanie. Bez tej świadomości nie można być dobrym nauczycielem. Słowo  misja nie jest tutaj nadużyciem.

To są według mnie podstawowe i najważniejsze sprawy do uporządkowania w naszym systemie edukacji powszechnej. Postawić na nauczyciela – wszechstronnego, świadomego swoich zadań, z poczuciem własnej wartości (także narodowej), usatysfakcjonowanego warunkami pracy i społeczną pozycją. Oczywiście, w następnej kolejności, a najlepiej równolegle, powinny dokonywać się istotne i głębokie korekty w podstawach programowych oraz zmiany strukturalne. Jednak bez rewolucyjnych reform. Ale to są już tematy na odrębne i szerokie rozważania. Dziś je tylko zasygnalizuję.

Uczeń wie, że jest szanowany, kiedy się od niego wymaga. Ja wiem o tym nie tylko z własnego doświadczenia uczniowskiego i nauczycielskiego, lecz także i ze wspomnień uczniów tajnych kompletów w czasie okupacji w okresie II WŚ. Takie fragmenty wspomnień utkwiły mi w pamięci: „wymagano od nas w tamtych trudnych czasach bardzo wiele, czuliśmy, że to z szacunku”. To samo miał na myśli Jan Paweł II, gdy apelował: „musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od Was nie wymagali”. Jakby przewidywał, że nadejdą czasy ministerialnych pań – Hall, Szumilas i Kluzik. To wymaganie musi się zacząć od ambitnych podstaw programowych. Znam moje koleżanki, dziś pełniące funkcje ministerialne w resorcie edukacji, więc jestem o podstawy programowe spokojny.

W kwestiach zaś strukturalnych proponowałbym sięgnąć do doswiadczeń oświaty w dwudziestoleciu międzywojennym – sześcioklasowa szkoła podstawowa i sześcioletnia szkoła gimnazjalna, z podziałem na małą maturę po 4 latach i dużą po następnych dwóch. Nie byłoby potrzeby likwidowania gimnazjów, należałoby tylko umiejętnie włączyć je w sześcioletni system szkoły średniej. Diabeł, oczywiście, tkwi w szczegółach, więc czy to byłby zabieg realnie możliwy do przeprowadzenia, tego nie wiem. Wydaje mi się, że jednak wart przemyślenia. Pamiętać też trzeba, że reforma jędrzejewiczowska w 1932 roku świetnie rozwiązała także problem szkolnictwa zawodowego.

Ale to już są problemy dla rozpoczynającej się 15. lutego powszechnej debaty ekspertów, nauczycieli i odpowiednich komisji sejmowych. Oby z dyskusji, paneli, konferencji wyłonił się dobry i w końcu ostateczny kształt polskiej oświaty.

 

 

 

 

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i bardzo wiele zawdzięczam Rodzicom i Rodzeństwu. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty prze te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka