Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
574
BLOG

"Dyktator muzyk rozgromionych" - cz.II "Przygód z SB"

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka Obserwuj notkę 14

                                           W 50 rocznicę inwigilacji i rozpracowywania mnie przez SB                       

O święta naiwności! Nie raz słyszymy ten okrzyk...oburzenia?...zdumienia.?...zgorszenia?

W tym słownym załamaniu rąk nad cudzą głupotą, ignorancją, czy też tylko nieprzystosowaniem, jest coś z wielkiej i niewyczerpanej ludowej wyrozumiałości. Chrześcijańskiej tolerancji. A może też pobrzmiewają w tym westchnieniu podziw i zazdrość, jaką się ma wobec tych, których Bóg obdarzył ułomnością szczególnego rodzaju: wszędzie widzieć, jeżeli już nie dobro, to co najmniej dobre intencje.

Mnie nawet nie sprowadziło brutalnie na ziemię, a powinno, odkręcone koło w samochodzie. Stara Szkodzinka, gdy tylko dodałem gazu, zaczęła dziwnie utykać właśnie na lewe tylne koło. Był rok 1989 i z trójką dzieciaków jechaliśmy z Gliwic do Babci. Zatrzymałem się na poboczu i ze zgrozą zobaczyłem, że wszystkie 4 śruby wiszą na ostatnim gwincie. „Poluzowały” - rzuciłem do żony, dokręciłem i ruszyliśmy dalej.

Myślałem o sąsiedzie z wyższych pięter naszego bloku, który nie krył swoich wrogich wobec mnie uczuć, szczególnie właśnie w tamtym czasie przemian. Miałem wrażenie, że gdyby mógł, chętnie by sobie ulżył fizycznie. Nie mógł, więc zabrał się za samochód. „Psychol, przecież mógł nas zabić” – tak po cichu skwitowałem te rozważania. Żonie się nie zwierzyłem, bo skończyłyby się rodzinne wyjazdy na zawsze. Na wszelki wypadek Szkodę odtąd parkowałem w miejscu dobrze widocznym z naszego okna, a przed każdą jazdą sprawdzałem to, co sprawdzić gołym okiem można było.

Dzisiaj już nie sądzę, że to była sąsiedzka złośliwość. Musiałem jednak przejść wiele, by wiele zrozumieć. A właściwie dojrzewać do zrozumienia. Bo to nie dzieje się z dnia na dzień i nie pod wpływem jednego, choćby i najtragiczniejszego wydarzenia. Rok 2010 stał się w tym znaczeniu przełomowy. I nie tylko z powodu Smoleńska. To był rok, w którym zobaczyłem zło, w człowieku dość mi przez pewien czas bliskim, zło esencjonalnie czyste, wyprane z uczuć, przerażające w swej Arendtowskiej banalności. Pospolite, choć z repertuarem Tartuffowskich uniesień.. Zło, od którego się ucieka, które się omija, któremu nie podaje się ręki. Ale to temat nie na dziś.

Żyłem więc sobie w perelu w przekonaniu, że służby się mną nie interesują, bo i po co, mają przecież mnóstwo kłopotów z bardziej niepokornymi ode mnie. Co prawda oszukałem władze, wyjeżdżając w '67 na miesiąc do Paryża, a wracajac po roku, paszport jednak przyjęli na Placu Szczepańskiego bez słowa i wcale się nie musiałem tłumaczyć, jak mi groźnie wycedził przez zęby urzędnik naszej ambasady nad Sekwaną: „w Warszawie się pan będzie tłumaczył”. Bo Plac Szczepańskiego leżał sobie akurat w Krakowie, koło Starego Teatru, więc jak mogłem się tłumaczyć w Warszawie?! Dziś sobie mogę żartować, ale przecież wtedy wiedziałem, że jeżeli mi się upiekło, to z powodów dość prozaicznych – służby po marcu '68 miały sporo brudnej roboty, m.in. z naszymi „nieobecnymi” kolegami. Mnie „odłożyli” na później, choć miałem długo nadzieję, że zapomnieli.

Nie zapomnieli – i powinienem się tego od razu domyslić. Sygnałów i znaków było aż nadto. Ale jak się jest naiwnym, święcie czy nieświęcie, to się tak ma. Dziewięć koszmarnych lat w Technikum na Barlickiego w Gliwicach (moja pierwsza praca po studiach w latach 1970-79) przetrzymałem z pokorą i heroizmem tylko dlatego, że były to równocześnie lata cudowne i niezwykłe. Odnalazłem tam swoje miejsce w życiu, swoje powołanie i misję, wspaniałych uczniów, grono serdecznych koleżanek i kolegów, prawdziwe przyjaźnie i uczucia. Zachowane w pamięci do dziś.

A jednocześnie cały czas trwał koszmar – szykan, represji, poniżania. Czułem się, jak zwierzyna, na którą się poluje, osacza, a której nie udaje się dopaść. Czy mogłem się domyślać, że na tej samej ulicy, w komisariacie i gabinetach SB kursują telegramy, szyfrogramy i tajne pisma, związane z moją skromną osobą?! Do Krakowa, Warszawy, Katowic i z powrotem. By mnie opracować, rozpracować, w ostateczności ukarać służbą okresową.

To tam się decydowało moje życie, mój los. I choćbym był najgenialniejszym nauczycielem, osiągał niebywałe sukcesy, miał za sobą wszystkich uczniów i rodziców, nie miało to znaczenia. To tam wykuwał się rytm naszych kroków „na pochód i na okrzyk jeden”, (…) „gdy bęben wzywa stromą przepaść”, (…) „bęben/ dyktator muzyk rozgromionych.”.

Czy na miejscu jest tu Herbert ze swoją „Pieśnią o bębnie”? Ze swoim złowieszczym przeznaczeniem – tak. Czy z nieuchronnością – nie wiem. Wolę nie wiedzieć. Mój los pod koniec lat 70. ubiegłego wieku niczym nie różni się od tego z końca pierwszej dekady obecnego stulecia. Podobnie słyszalny, choć nieodgadniony rytm bębna wybijał mój los. W jakich gabinetach, w rękach jakich doboszów – nie odgadnę, nie zdążę dotrzeć do dokumentów. Bezsilność, taka sama, jak wtedy - nic ode mnie nie zależało, niczemu nie mogłem zapobiec.

Nie reagowałem na żadne szykany, przyjmowałem bez słowa każde upokorzenie, bez gniewu i żalu - robiłem swoje, uczyłem, doskonaliłem się, otworzyłem doktorat, publikowałem w literackiej prasie i uniwersyteckiej rozprawy krytyczne. Zdobywałem na ogólnopolskich konkursach nagrody - dla uczniów i dla siebie. Zostałem laureatem w finale konkursu krasomówczego. Mogłem, jak wcześniejsi laureaci, jak J. Kalabiński czy B. Sobczuk,  przejść do pracy w radiu. Mogłem - ale ja chciałem uczyć. W 1979 r. nastał, po śmierci dotychczasowego dyrektora, nowy. Pierwszą decyzją odebrał mi salę i kazał uczyć na poddaszu, w warunkach zupełnie nie nadających się na lekcje polskiego. I to przyjąłem z pokorą, bez sprzeciwu. Dziś rozumiem, że ta pokora musiała się im, dyrekcji, wydawać zuchwałością. Z pewnością irytowała. Nowy nie wytrzymał - poprosił mnie do siebie i powiedział, że się na pewno źle czuję w szkole i że jest miejsce dla polonisty w zakładowej zasadniczej Szkole Huty 1. Maja. "Nie czuję się źle - zaprzeczyłem - ale się zastanowię." Żona chciała bym pracę zmienił. W nowym miejscu dyrektor uprzedził mnie, że ma dla mnie miejsce tylko na rok.

Ponad 30 lat tkwiła we mnie, jak drzazga, zagadka dziewięciu lat na Barlickiego. Po wielu przejściach domyślałem się, że przyczyny nie miały charakteru osobistego. Były decyzjami politycznymi. Dopiero jednak gdy w 2011 roku, w wieku 64 lat, zostałem skazany na bezczynność, mogłem tę zagadkę, jak i każdą inną z mojego burzliwego życia zawodowego, wyjaśniać.

Zacząłem „chodzić” wokół własnych spraw z przeszłości i kompletować materiały, dokumenty, relacje świadków. Cieniutka teczka z kilku mało istotnymi papierami, otrzymana z IPN w 2004 roku, dziś rozrosła się do dwóch pokaźnych tomów.

Oto niektóre z istotnych dokumentów"

https://www.salon24.pl/u/1312eksa46/982203,w-celu-rozpracowania-lub-opracowania

W następnym odcinku lata 80.

 

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i bardzo wiele zawdzięczam Rodzicom i Rodzeństwu. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty prze te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka