Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
2749
BLOG

Wildstein "Cienie moich czasów". Zdrada elit

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka Obserwuj notkę 72

 

Tylko płakać będą na ziemi

zostawione przez nas nasze cienie”

(Baczyński-Demarczyk)

 

Cienie i blaski? Czy tylko cienie? Naszych czasów. Moich też. Jesteśmy z jednego pokolenia, różnica 5,5 lat mieści się przecież w pokoleniowym przedziale. Łączy więc nas wiele generacyjnych podobieństw. I dwa miasta: Kraków i Paryż, miejsca naszych studiów, młodości, naszych marzeń. I złudzeń. To z racji tych podobieństw ośmielam się pisać o najnowszej książce Bronisława Wildsteina „Cienie moich czasów”, bo w jakimś wymiarze jest to także i książka o mnie, moich ze sobą i światem problemach.

Noszę ją w sobie już ponad dwa miesiące. I jeszcze nie wiem, czy to właściwy czas, by dzielić się publicznie przeżyciami z tej lektury - czy już na tyle dojrzały, by móc się zmierzyć ze szczerością i odwagą autora. A takich postaw domaga się Wildstein i na to zasłużył.

Mam zwyczaj – nie ja jeden przecież – w trakcie czytania dawać upust swoim emocjom i na marginesach zostawiać rozmaite refleksje i uwagi, pokreślać zdania, stawiać w miejscach szczególnie ważnych znaki zapytania i wykrzykniki. Jeszcze żadna książka nie została przeze mnie tak „spostponowana”, jak „Cienie moich czasów”, że dziś przypomina bardziej pobojowisko, niż obiekt adoracji. Bo przeżyłem ją bardzo osobiście i muszę się strzec, by ta recenzja nie stała się tekstem bardziej o mnie, niż o autorze.

O czym jest ta książka? O konieczności trzymania się zasad. O przekraczającym nas porządku. O szyfrze transcendencji. O ograniczeniach, które budują ludzką tożsamość. O okrucieństwie, które tkwi w każdym z nas. O naszej ludzkiej słabości, niezdolnej do udźwignięcia boskiej kondycji. O ostatecznej degradacji człowieka, która jest konsekwencją uwolnienia go z rygorów kultury i normatywnego wychowania. O religii, odsłaniającej się jako królestwo wolności. O rodzinie. O ojcu. O kraju lat dziecinnych. O zdradzie elit III RP i o zdradzie w ogóle. O wielu, wielu jeszcze innych sprawach. A także o ludziach – co rozczarowali i o tych, co nie zawiedli. Tych pierwszych jest więcej. Maleszka, to już symbol pewnego przerażającego zjawiska. Pisząc o zjawisku, mam na myśli wszystko, co mieści się w tym wyznaniu autora: „Byliśmy wtedy bardzo młodzi i wydawało się nam, że możemy wszystko, a żyliśmy w świecie, w którym nie można było nic.”(s.448)

A co mogliśmy po '89, w jakim świecie żyliśmy przez ostatnie 25 lat? - z pewnym zgorzknieniem zadaję to pytanie bardziej sobie niż autorowi. Bo z własnego doświadczenia wiem, że niewiele więcej mogłem, niż przez pierwsze 25 lat mojego dorosłego życia w PRL. Tak jak wtedy, tak i jeszcze do niedawna o moich losach w istotnej części decydowały służby. Nie zawsze zdawałem sobie z tego sprawę.

Sądzę, że nie inaczej było w III RP z Bronisławem Wildsteinem. Dlatego nie dzielę z nim przekonania o upadku komunizmu 4. czerwca 1989 roku. Sam pisze: „Upadek komunizmu powinien przynieść rozliczenie, a więc oczyszczenie”(s.127) Ale nie przyniósł. Z prostego powodu: bo nie było upadku komunizmu. Autor przyznaje, że „zaczął się postkomunizm”(s.375), ale – wydaje mi się, a właściwie mam pewność – że tak sądzi tylko dlatego, że nie przeżył transformacji komunistycznych w roku 1956 i potem w 1970, zwanych wówczas „odwilżami”. Dla mnie rok 1989 był tylko trzecią „odwilzą”.

Dopiero od ostatnich wyborów można mieć nadzieję na spełnienie marzeń o wolności. W tej kwestii, jak prawie w każdej innej, myślimy i czujemy podobnie: „Zwycięstwo Andrzeja Dudy w prezydenckich wyborach i (…) sukces PiS w wyborach parlamentarnych może odesłać opisywaną przeze mnie epokę do zamkniętej już historii. To obecnie największa nadzieja, która ożywia nie tylko mnie...”(s. 440).

„Cienie moich czasów” to przede wszystkim książka o Polsce. Jej mottem mogłoby stać się zdanie rozpoczynające rozdział IV: „Ciągle usiłuję sobie odpowiedzić na pytanie: co się stało z Polską i Polakami. Co się stało po upadku komunizmu? Być może po to piszę te wspomnienia.” (s.106).  Ze wszystkich znanych mi pozycji ta właśnie najpełniej, bo z autorską odwagą - także wobec siebie - opisuje i diagnozuje polską rzeczywistość ostatniego ćwierćwiecza, nie uciekając, kiedy trzeba, od historycznego kontekstu poprzednich dekad. Jak mało kto jest Wildstein w tej roli wiarygodny. Bywał tam, gdzie powinien być świadek historii - Kraków, Paryż, Warszawa, Bukareszt, RPA i USA, w końcu Majdan. Jest bardzo aktywny w opozycji i na emigracji (Kultura, Kontakt, RWE), a potem w Polsce pookrągłostołowej pełni wiele istotnych funkcji. Pisze świetne książki, „wymierzające sprawiedliwość widzialnemu światu”. W polskim i europejskim wymiarze. (Tu trzeba się na moment zatrzymać, bo później nie będzie na tę kwestię dobrego miejsca:„Od jakiegoś czasu –pisze Wildstein- poczucie agonii europejskiej cywilizacji odzywa się we mnie coraz silniej. ... Być może trzeba uświadomić sobie śmierć Europy, aby zrozumieć jej konsekwencje i dokonać wyboru tego, co w takim stanie rzeczy zrobić można.....Tak jak Rzymianie... musieli w V i VI wieku stawić czoło zwyciężającemu barbarzyństwu. Wspaniale opisuje to Hanna Malewska w „Przemija postać świata”.(s.72/73).To nie przypadek, że prawie rok temu, w podobnych nastrojach o naszej cywilizacji europejskiej, sięgnąłem znów po książkę Malewskiej i odkryłem jej wyjątkową aktualność! I też  „dało mi to właściwy dystans do własnych spraw.”)

Jak mało kto ma Wildstein prawo do przekonania, że „opisanie mojego życia sens może mieć dlatego, że dzieliłem przesądy i szaleństwa swojego wieku.”(s.41). A w ostatnim akapicie książki napisze wprost:  „notatek tych niesposób nawet nazwać wspomnieniem, to tylko pisany z osobistej perspektywy esej o naszej epoce”(s.450).

Wiele z tych „szaleństw i przesądów”  dzieliliśmy wspólnie z autorem. Wielu z nas, podobnie jak on, przeżywało gorycz i ból, wyrzucając sobie naiwność, a nierzadko oskarżając się o głupotę. Rzecz dotyczy tragicznych pomyłek w ocenie ludzkich postaw, biorących się z najgłębszej wiary, że naszym kolegom z opozycji obce są jakiekolwiek konformistyczne pokusy, a co dopiero zdrada i cynizm. Więc może nie tylko ja, czytając, jak autor zżyma się na siebie: „Głupota naszego zachowania nie miała granic.”(s.328), poczuje ulgę.  Że nawet ci z centrum wydarzeń, jak autor „Cieni...”, z dobrą znajomością kreatorów ówczesnej rzeczywistości oraz wszelkich podtekstów i kulis, bywali bezradni wobec naturalnego odruchu, płynącego stąd, że oceniamy bliskich według własnej miary.

Podobne lektury nas kształtowały i wzmacniały (nie tylko Malewska, również Conrad, Herling-Grudziński, Herbert, Libera i niemal wszystkie, których ślady odnajduję w książce), w podobny sposób rozstawałem się z fałszywymi autorytetami. Błądziłem, poszukiwałem i odnajdywałem właściwe ścieżki, uzyskując tożsamość, w której odczuwam bliskość światopoglądową z Wildsteinem. Cenię jego surowość moralną, bo siebie też nie oszczędza. Co jakiś czas jesteśmy w książce świadkami bezwzględnego rozliczania się ze swoimi niegdyś poglądami. Parę przykładów, by ulżyło tym, którym pan Bronisław miał okazję wytknąć naganne układanie się z rzeczywistością:

W latach 80. w miesięczniku „Kontakt”  napisałem tekst przeciw polskiemu mesjanizmowi, wymierzony głównie w ówczesne teksty J. Tischnera (…), za który zebrałem wtedy sporo pochwał, (…) dziś wstydzę się go nieco.”(s.67).

„Uwierzyłem jednak w liberalizm. Był on moderowany konserwatyzmem, ale tylko moderowany. Nie zdawałem sobie sprawy z niekonsekwencji swego myslenia.”(s.65)

„Gdy uwierzyłem w koniec historii (tego w sensie intelektualnym wstydzę się najbardziej) i utopię liberalnej demokracji, rozterki na temat wolności i lęki przed zagrożeniem naszej cywilizacji zasnęły we mnie. Na krótko.”(s.72)

„Bardzo długo, jak większość ludzi w moim środowisku, nie dostrzegałem problemu homoseksualizmu.” (s.90)

„Pycha i jej drugie oblicze, czyli ignorancja, które w młodości były moim udziałem, pozwalały uwierzyć w głębię własnych odkryć. I w tym byłem nieodrodnym dziecięciem wieku, pławiącym się w modnych nowinkach i zapoznającym fundamenty własnej kultury.” (s.58). (Swoją drogą, kto dziś tak po norwidowsku używa czasownika „zapoznać”?!)

O Bogu, gwarantującym naszą wolność, mówią Dawidowe psalmy. Niby czytałem je wcześniej, ale wyłącznie jako literaturę, w duchu (wstyd przyznać) Ludwiga Feuerbacha. Nasze pokolenie miało uwewnętrznić Boga, wchłonąć Jego wielkość, stać się nim. Długo by mówić o ponurych konsekwencjach, jakie wyrastały z podobnych snów o potędze.”(s.39)

„Głoszono, że Solidarność będzie chciała zastąpić PZPR i stanowi podstawowe zagrożenie dla budowy wolnego rynku. Powtarzano o niebezpieczeństwie peronizmu w Polsce. Sam przez czas krótki podzielałem te obawy, a za okoliczność łagodzącą mogę uznać tylko to, że bezpośrednio po powrocie rzeczywistość w Polsce widziałem oczyma swoich dawnych przyjaciół.”(s.114)

„To był chyba 1992 rok. Mój stosunek do redaktora „Wyborczej” był już mocno krytyczny. Kiedy jednak w „Antystacji” …. pojawił się zjadliwy felieton przeciw niemu, zagotowałem się. W następnej „Antystacji” wygłosiłem kontrfelieton, wymyślając autorowi krytyki Michnika od „gnojków”. Tymczasem to on miał rację....W tej sprawie to ja okazałem się gnojkiem.”(s.167)

„ Na własnej skórze testowałem błędy i głupstwa wieku.”(s.63)

Wszyscy testowali! Może przesadzam, ale na pewno większość, także tych biernych, nieangażujących się w działalność polityczną. Niewielu jednak, bardzo niewielu, miało i ma odwagę Wildsteina w rozliczaniu się ze sobą, przyznawaniu do błędów, w konsekwentnym porządkowaniu własnego życia według wartości, bez których „nasz swiat wali się, jak po bolszewickiej rewolucji.”(s.18)

Od zawsze – wyznaje Wildstein – próbowałem uporządkować świat. (…) Chociaż dwoistość: potrzeba racjonalnego opanowania, a jednocześnie pragnienie oddania się nieskończonemu bogactwu i zmienności, towarzyszyła mi, odkąd sięgam pamięcią.”(s.13) Ta „dwoistość” jest wyznacznikiem narracji i rozważań autora o Polsce, Europie, o naszej kruchej cywilizacji i „o przekraczającym nas porządku...”.(s.18) To ostatnie stanowi, według mnie, esencję wspomnień: „Zbiegi wydarzeń uzyskują nagle inne, głębokie znaczenia. Spoza konwencjonalnego trwania majaczą horyzonty odmiennych sensów. A życie nabiera całościowego znaczenia.”(s.16)

A z drugiej strony „dusza sceptyka chichocze, uświadamiając, że z chaosu wydarzeń zawsze ułożyć można racjonalną, sugerującą głębokie znaczenia, kompozycję,(s.15) oraz że „znaczenie naszych losów jest nadawane im przez nas samych i naszą kulturę, nie jest szyfrem transcendencji, a jedynie arbitralnie ludzkim porządkowaniem naszych przygód.”(s16)

Dzięki tej „dwoistości” Wildstein widzi głębiej i więcej rozumie. Może nie od rzeczy byłoby tu przypomnienie Sępa z jego „rozdwojeniem w sobie” i pokorą: „wątły, niebaczny”. („Cóż pocznę w tak straszliwym boju/ wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?”). Wtedy w oczywisty sposób „samo istnienie jawi się jako cud,(...) a największym niebezpieczeństwem(...) są ci, którzy usiłują poddać je w pełni racjonalnej kontroli. Racjonaliści, którzy nie przemyśleli ograniczeń swoich rozumów.”(s.!8)

Czy konsekwencją tych rozważań nie jest także proces powstawania „Cieni moich czasów”? Tak można sądzić, skoro niemal w ostatnich zdaniach autor wyznaje: „W trakcie pisania moje zamierzenia uległy zmianie i właściwie nie ja konstruowałem tę opowieść, ale kształtowała się ona sama. To pierwsza moja książka, która powstała bez planu i kolejnych szkiców-przybliżeń. Chciałem, żeby prowadziła mnie sama pamięć, która pozwoli mi zobaczyć życie na nowo.”(s.440) Pamięć – nieokiełznana, bujna i zmienna, jak samo życie. Spuszczona z kagańca „racjonalnej kontroli”.

Nicość i pycha to stały temat książek Wildsteina. Także i w tej natrafiamy na rożważania o nicości, „która jest efektem ubóstwienia człowieka, sięgnięcia przez niego po rolę Pantokratora. … Czy trzeba uzasadniać to, że człowiek nie jest w stanie udźwignąć boskiej kondycji?”(s.25)

Pycha staje się głównym grzechem naszych czasów. „Zakwestionowanie ładu świata i idea samowystarczalności indywidualnego rozumu są źródłem naszej pychy, wirusem nowoczesnej choroby.”(s.59) – podsumuje autor rozważania o „postkartezjańskich urojeniach”. A jeszcze wcześniej przyzna: „Musiałem ciężko ze sobą walczyć, aby okiełznać niecierpliwość, która jest jedną z plag nowoczesności.”(s.56)

To pasjonująca lektura, którą tutaj nieudolnie sprowadzam do paru cytatów i krótkich komentarzy. Choć czynię to w nadziei, że zachęci do lektury. Bo „Cienie moich czasów” stanowią niezwykłą przygodę intelektualną. Odnajdzie się w niej każdy, kto wchodził w rzeczywistość III RP jako dojrzały i świadomie kształtujący swoje życie człowiek. Ale będzie też wymagającym wyzwaniem dla czytelników o literackich i filozoficznych pasjach. Podrozdział „Dygresja o Kunderze, zdradzie, winie i moralności”(s.137) rozwija się w błyskotliwy esej, który trzeba znać. Argumenty uzasadniające, że „uznawanie L. Kołakowskiego za intelektualnego klasyka jest nieporozumieniem”(s.18) warto rozważyć. Wielbicieli Kabaretu Olgi Lipińskiej mocniej osadzi w fotelu prawdziwy przecież osąd: W rzeczywistości pokazywanej przez nią zawsze rządziły obrzydliwe solidaruchy. ...był opowieścią o świecie zdegradowanym, w którym władzę przejął motłoch.(s.125) A to zaledwie mała część tego, co oferuje nam w swojej książce Wildstein.

Powstała fascynująca opowieść, jak od totalnego w młodości buntu dochodzi się do transcendentnej wizji świata, do przeświadczenia, że istnieje jakiś nadrzędny plan i cel przeznaczony każdemu osobiście.

W PRL … cywilizacyjne wzorce przekazywały głównie Kościół i rodzina, które wrogie były istniejącemu porządkowi. Jednak w przypadku takich jak ja nie odgrywały swojej roli. Zwłaszcza po śmierci mojego ojca (1968) Dlatego mój bunt był totalny. Wszelkie instytucje uznawałem za złe z natury. Alienowały nas, redukowały naszą zdolność do spontaniczego tworzenia, godziły z zepsutym światem. Były ucieleśnieniem kompromisu, do którego żywiłem pogardę.”            Po 40. latach mamy do czynienia z innym Wildsteinem.                                         „To jedno z tych wydarzeń, (chodzi o przypadkowe spotkanie z sąsiadem z dzieciństwa na miesiąc przed jego śmiercią) które, wydaje się, sygnalizują mi inny wymiar moich doświadczeń. Nie potrafię zrozumieć ich sensu, ale wskazują na porządek, w jaki układa się moja egzystencja, a może nawet na opiekę sprawowaną nad moimi (naszymi) losami. Coś, co poprzednie pokolenia nazywały „czuwaniem opatrzności”. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podobna opieka obejmuje również mnie, z czego wynikałoby, że wpisani jesteśmy w niedostępne naszemu rozumieniu struktury sensów, może Boskie plany – jak nie wypada dzisiaj pisać.”(s.15)

Do człowieczeństwa dochodzi się boleśnie i z trudem. I tego bezwzględnie wymaga od innych, szczególnie od bliskich sobie kiedyś przyjaciół czy kolegów. I dlatego jest dla nich nie do zaakceptowania. Jest trudny.

„Stefan (…) opowiadał mi o spotkaniu z „przyjacielem”, który w czasie stanu wojennego zdradził go, oszukał i złamał wszelkie możliwe normy etyczne. Teraz na ulicy rzucił mu się na szyję, jakby nic się nie stało.

- Jak zareagowałeś? - spytałem

- Przez moment byłem skonfudowany. Potem uznałem, że minione trzeba puścić w niepamięć i odwzajemniłem uścisk.

- Fatalnie postąpiłeś - stwierdziłem. - Trzeba było chociaż powiedzieć, że wybaczasz mu jego draństwo.

Patrzył na mnie ze złością.

- Okazuje się, że to, co mówią o tobie, jest prawdą. Trudny jesteś

  • Mnie już nie wybaczył.

    Stefan chwalił się tym, co zrobił. Szczycił się swoją małością, która, jak sądził, uznana zostanie (tak jak traktował ją on sam) za wyrozumiałość i przejaw dobroci. W rzeczywistości nie stać go było na to, aby nazwać podłość. Odmowa wskazania zła nie ma nic wspólnego z prawdziwym wybaczeniem, nie odpuszczamy wówczas, ale anulujemy moralne sądy. Zachowujemy się tchórzliwie i niemoralnie.” (s. 422)

Czasem też reagowałem podobnie, jak wspomniany Stefan. Dopóki nie przekonałem się na własnej skórze, jak wielkoduszność przyjmowana jest za słabość, wręcz za akceptację zła. I w gruncie rzeczy nie jest niczym innym, jak tylko tchórzostwem (pisałem o tym w tekście „Tylko prawda” polemizując z wierszem Krynickiego: http://1312eksa46.salon24.pl/717697,tylko-prawda ).

Ograniczenia nas kształtują”, przypomina często Wildstein, zwłaszcza w pierwszych rozdziałach. Narzuca nam je rodzina, ze swymi jasnymi i ciemnymi stronami, tajemnicza i nieprzyjazna często rzeczywistość, przyniesione na świat słabości, instynkty, fascynacje, tradycja w końcu – krótko mówiąc, cywilizacja. „Im bardziej cywilizacja rozwija się ….nakładając na nas kolejne ograniczenia...im bardziej pęta naszą zwierzęcą naturę, tym większy musi budzić sprzeciw, zwłaszcza u młodych...”(s.50) Proces osiągania człowieczeństwa bywa długotrwały i odnoszę wrażenie, że autor wie, że nigdy się nie kończy. W sposób naturalny wymaga dyscypliny. „Z czasem stało się dla mnie jasne, że to akurat wychowanie (tzn. przez rodzinę, Kościół, szkołę-ja) z wszelkimi jego ułomnościami, … pęta naszą destrukcyjną i okrutną dzikość. Tworzy grunt cywilizacji, która jednak może usunąć się spod naszych stóp i wtedy wpadamy w ciemność.”(s.65)

To często wracający na kartach tej książki motyw i ostrzeżenie: „Mogę się zgodzić, że istnieją ludzie jednoznacznie źli, psychopaci, pozbawieni daru wyższych uczuć, którzy upajają się cierpieniem innych, jest ich jednak niewielu. Jeszcze mniej jest dusz pięknych, od urodzenia skłonnych wyłącznie do dobra, chociaż i święci poddawani są pokusom, a jeżeli wychwalamy ich zwycięską z nimi walkę, oznacza to istotny wysiłek, czyli uznanie, że nawet w ich psychice siły zła odnajdują potężnych sprzymierzeńców. Ogromna większość ludzi to byty splątane, które niosą w sobie również otchłanie zła. Kiedy pęka krucha powłoka cywilizacji, ujawnia się w nich jądro ciemności.”(s.172)

Czy dziś Polska cywilizacyjnie „wpada w otchłań nicości”(s.23)? Wildstein publicysta nie ma wątpliwości i pisze o tym od dawna – żyjemy w świecie odwróconych wartości, braku zasad i wstydu. W „Cieniach moich czasów” odtwarza i diagnozuje ten proces degrengolady, rozwijający się od pierwszych lat po okrągłym stole. Wskazuje na podstawowe przyczyny. Niech przemówią same cytaty.

Traktowanie Solidarności i jej aktywistów jako głównego zagrożenia po upadku komunizmu było głównym zrębem nowej ideologii”(s.114)

„Krzywda dawnych działaczy od początku była dla mnie czymś ponurym. … Wielki sukces „Wyborczej” wypływał z tego, że była reprezentantem wszystkich, czyli Solidarności właśnie....Do głowy nie przyszło owym lewicowcom, aby stworzyć choćby fundację dla działaczy „S”, którzy nie z własnej winy znaleźli się na marginesie...Ten lewicowy sznyt obecnych członków establishmentu i milionerów przypomina mi nomenklaturowych spaślaków, śpiewających: powstańcie, których dręczy głód.”s.115)

„Wybaczyć mieliśmy innym i sobie każdą podłość i zdradę, niewybaczalna była tylko próba narzucenia człowiekowi wyższych standardów, ambicja zakorzenienia go w etycznej perspektywie. Niewybaczalna więc była Solidarność, podłości komunizmu powinniśmy przyjmować z pełną wyrozumiałością.”(s.149)

„Drodzy czytelnicy, zwłaszcza lat późniejszych. To nie żart. Tak właśnie wyglądała świecka teodycea III RP już od momentu jej ogłoszenia. Ci, którzy osiągnęli sukces, byli lepsi, a ci, którym się nie udało, sami sobie winni.”(s.124)

„Mistyfikacja (że wszyscy w tym samym stopniu uczestniczyliśmy w totalitarnym systemie i wszyscy zań jednakowo odpowiadamy) udała się, gdyż odwoływała się do kompleksu winy elit III RP, które były przedłużeniem elit PRL. Manifestował się on (kompleks) poczuciem wyższości, agresją oraz pogardą wobec tych, którzy chcieli przywrócić elementarne normy etyczne. Dążenie do moralnego ładu miało być niebezpiecznym doktrynerstwem, które otwiera drogę totalitaryzmowi. Obarczeni komleksem winy uznawali siebie za reprezentantów wyższej świadomości, tych, którzy zaczerpnęli ze studni wiedzy dobra i zła.” (s.127) Tu muszę dorzucić parę zdań o wiedzy, jaką mamy dziś dzięki pozycjom J Siedleckiej, pokazującym wstrząsający obraz degeneracji tych PRL-owskich elit na samych szczytach (Zawieyski, Czeszko, Janina Broniewska, Odojewski, Kapuściński i wielu innych). Możemy sobie wyobrazić, jak było na tak zwanej prowincji. To wyjaśnia tę „pogardę i agresję wobec tych, którzy chcieli przywrócić elementarne normy moralne.” Tylko w świecie odwróconych wartości mogli funkcjonować. Stąd też ich wrogość wobec Kościoła, a życzliwość dla tzw. Kościoła otwartego. O tym sporo pisze autor przy okazji Tygodnika Powszechnego i dzielnej postawie Romana Graczyka.

W Polsce zrobiono wszystko, aby nomenklatura utrzymała swoją pozycję...Dlatego za powstanie systemu III RP musimy winić liderów opozycji – oczywiście nie wszystkich...Romaszewscy mówią o zdradzie... Ja jednak waham się, czy użyć słowa „zdrada”...Oni pokazują jeszcze jedną sprawę, która użycie tego terminu w pełni uzasadnia. To stosunek liderów do działaczy Solidarności. Ci najbardziej zaangażowani, wyrzucani z pracy, więzieni, prześladowani w stanie wojennym, zostali pozostawieni samym sobie. A mogliby stać się grupą aktywizującą społeczeństwo, a tego właśnie obawiali się rządzący. Chodziło o zdegradowanie dawnych opozycyjnych aktywistów, o odebranie im społecznego prestiżu. Ta lekcja zadziałała doskonale, pokazała, jak bardzo nie opłaca się zaangażowanie społeczne. Był to...być może najbardziej ponury element zdrady elit.”(s113)

„Sprowadzenie religii do etyki, właściwie moralistyki, jest charakterystycznym dla naszych czasów, a zabójczym dla niej nieporozumieniem. Religia buduje metafizyczny porządek, z którego dopiero wyrasta ład etyczny. Jest całościowym i fundamentalnym przeżyciem, które nie może wyczerpywać się w intelektualnej spekulacji. Wydawałoby się, że są to banalne stwierdzenia, oczywiste nie tylko dla każdego wierzącego człowieka. Współcześnie tak jednak nie jest. Niszczenie religii zaczęło się od kwestionowania jej ontologicznego wymiaru, zapoznania go, wypychania z naszej świadomości. W efekcie dla wielu postępowych katolików religia to dziś głównie jakiś moralny ogryzek, wspierany intelektualną ekwilibrystyką. Taka religia nie potrafi się obronić, ani przetrwać.”(s.79)

„Wyrafinowanym intelektualistom nie przychodzi do głowy, że z Boskiej perspektywy różnica między nimi a niekształconymi prostaczkami nic nie znaczy, a ich pycha jest poważnym grzechem.”(s.80)

„Działanie Wyszyńskiego (który był zresztą wybitnym intelektualistą) pozwalało obudzić w „niekształconych prostaczkach” autentyczną religijność oraz połączyć ją z obywatelskimi cnotami.”(s. 79)

Nie dołącza do tych przemyśleń Bronisław Wildstein ani fenomenu Radia Maryja i o. Rydzyka, ani wpływu Jana Pawła II na podtrzymanie ducha religijnego wśród Polaków. Dlaczego? - nie wiem, nie będę spekulował. A przecież Oni – uważam – uratowali w ogromnym stopniu naszą religijność.

Już na zakończenie wróćmy do trywialnej rzeczywistości. Portretuje w swej książce autor wielu polityków, jak to się mówi, z pierwszych stron gazet. Także pisarzy, publicystów, artystów. Ich prezentacje są wyjątkowo plastyczne, niemal filmowe. Z każdej płynie ważne, uniwersalne najczęściej, przesłanie. Dla nich też warto tę książkę przeczytać – stanowią prawdziwą, nieubrązowioną wiedzę o Polsce ostatnich 45 lat. I co tu kryć, zaspokoją naszą ludzką przecież potrzebę anegdoty.

„Cienie naszych czasów” powinny wejść do kanonu szkolnych lektur, co najmniej uzupełniających. Wyobrażam sobie, jaką frajdą intelektualną mogłyby stać się na zajęciach fukultatywnych dla prowadzącego i dla uczniów. Dla tych, którzy chcą wiedzieć, w jakiej rzeczywistości żyją i jak warto kształtować swoją tożsamość, by uniknąć pułapek, które zastawia na nas świat, a także nasza ułomna ludzka natura. Czytając takie pozycje żałuję, że już nie uczę. Z notatek, które sporządziłem, powstałoby kilka lekcyjnych konspektów.

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i bardzo wiele zawdzięczam Rodzicom i Rodzeństwu. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty prze te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka