Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
2451
BLOG

O etosie Solidarności przed kolejną rocznicą

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Polityka Obserwuj notkę 127

Sprawa J. Piniora i jego ew. korupcyjnej winy ożywiła dyskusję o etosie Solidarności. Ceniony bloger napisał: "...po wybuchu stanu wojennego trwałem na strajku czynnym na mojej Almae Matris AGH w Krakowie, za co na mocy ówczesnych dekretów WRON straszono karą śmierci...(...) A jak parę lat temu (...) chciałem dowiedzieć się, ile dokładnie osób było na strajku (...) powiedzieli, że nie wiedzą i ku mojemu osłupieniu dodali, że lista strajkujących zaginęła." I konstatuje: "...uważam, że mam prawo powiedzieć, że nie ma już etosu Solidarności."

Wobec czego ożywiło i mnie. Więc zamieszczam tu fragment powstającej od jakiegoś czasu większej całości, którą zamknę, gdy coś z tego, co się działo i dzieje wokół mnie - w tej dzisiejszej i historycznej przestrzeni - zrozumiem. A dokładniej, kiedy będę miał pewność.         --------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

                                                                    1984

W roku Orwellowskim - bo jak inaczej tamten smutny czas nazwać - więc w roku 1984 zamknąłem dwuletni epizod tajnego nauczania. Stało się to parę dni po zamordowaniu ks. Jerzego; uznałem, że dalsze konspirowanie może być, zwłaszcza dla uczniów, niebezpieczne.

Zresztą, w ostatnich już miesiącach te nasze nielegalne komplety traciły z wolna swój pierwotny sens. Z pewnością ciągle fascynował młodych konspiracyjny rytuał, silne poczucie wspólnoty i solidarności, potrzeba jakiegokolwiek sprzeciwu wobec zła. Prześladowany, wyrzucony nauczyciel, prowadzi zajęcia ze swoimi uczniami, co tydzień w innym mieszkaniu, z adresem przekazywanym tajemnymi kanałami w ostatniej chwili, z wejściem od podwórza i z umówionym hasłem, przed którym otwierały się drzwi.

W pierwszych tygodniach pojawiały się nawet całe klasy z V i I LO, potem ukonstytuowała się grupa kilkunastu (wreszcie kilku) stałych uczestników zajęć. Niewiele z tych zajęć pamiętam, nie mogę sobie nawet przypomnieć tematyki choćby jednej lekcji. I nie miejcie mi tego za złe, moi uczniowie, jeśli czytacie ten tekst - a przecież dla Was go piszę.

Nie pamiętam, bo byłem w tamtym czasie w stanie krańcowego wyczerpania,  I nie będę tego tematu rozwijać, przyczyn było wiele, a użalać się nie zamierzam, nawet wyrzuciłem ten czas ze wspomnień. Im bardziej posuwam się w latach, tym bardziej doceniam sobie dobre wspomnienia.

Do nauczania wciągnęła mnie starsza koleżanka ze szkoły. Miałem wrażenie, że jest pomysłodawczynią i organizatorką całego przedsięwzięcia. Z uznaniem myślałem o niej, a resztą się nie interesowałem, czasy wymagały przecież dyskrecji.  I w jakimś sensie dumny byłem, gdy wspóltworząc w '89 Zarząd Nauczycielskiej "S" w Gliwicach okazało się, że o tajnym nauczaniu w naszym mieście nikt niczego nigdy nie słyszał.  "Tak właśnie powinna funkcjonować konspiracja - chwaliłem koleżankę - dwa lata i żadnej wpadki!"

I wszystko byłoby pięknie i ładnie, gdyby nie mój wredny niespokojny duch, który mnie ciągle gdzieś gna, jak nie przymierzając poetę ("gdzie nie posieją mnie, wyrosnę") i  każe przywracać ład widzialnemu światu. Zwłaszcza światu, który współtworzyłem.  Zaczęło się od strony internetowej Liceum, którym kierowałem dwa lata w okresie I "S" i w którym "zostawiłem" swoje 16 kilogramów. Nie prosiłem się o fotel dyrektorski, to mnie proszono, więc nie miałem wobec nikogo żadnych zobowiązań i spokojnie mogłem po 13 grudnia kolejnym prośbom powiedzieć "nie". A groźbom to nawet stanowcze "nie"!  A oni chcieli mojej duszy i podpisania cyrografu.

Więc trochę mnie to kosztowało (te stracone kilogramy) i choćby z tego względu w "panteonie" dyrektorów tego Liceum powinienem się na stronie internetowej znaleźć. A nie było mnie. Po interwencji się pojawiłem. Orwellowski niepokój jednak pozostał. Zacząłem zaglądać tu i tam, gromadzić i przeglądać dokumenty i co jakiś czas konstatować Kubusiowo, że zostałem zniknięty. Gdzieś mnie nie było, gdzie indziej znów milczałem, choć wielu pamiętało, że protestowałem, czasem zaś wyparowywały nawet całe akcje i wydarzenia. I tak się stało między innymi z tajnym nauczaniem w latach 1982-84. Między innymi, ale dziś tylko o tym nauczaniu.

Rozmawiałem z uczniem, aktywnym uczestnikiem naszych zajęć. Opisałem to tu: http://1312eksa46.salon24.pl/716481,dlugie-rece-sluzb

"...serdeczna rozmowa, uczeń pamiętał moje zajęcia prowadzone w ramach tajnego nauczania i parę innych ważnych szczegółów z ówczesnych szkolnych wydarzeń. Sam był wtedy, za I Solidarności, bardzo aktywny, jego nazwisko pojawia się w książkach i opracowaniach historycznych dotyczących tamtego okresu. Oczywiście, zobowiązał się, że opisze wszystko, a nawet skontaktuje się z koleżankami i kolegami, by podpisów było więcej. I tyle go widziałem. Przez jakiś czas się usprawiedliwiał, a potem zamilkł."

To nie są sprawy, po których człowiek spokojnie wraca do swojej codzienności. Można nie wrócić.  Bo tego jest za dużo.

Odwiedziłem w dalekim mieście inicjatorkę tajnego nauczania. Starsza dziś Pani nie uskarża się na wiek, godnie znosi dolegliwości i samotność. Rozmawiamy, jest serdecznie, wspominamy. Opowiadam o gromadzeniu materiałów. Pokazuję kilka ważnych dla naszych wspólnych doświadczeń dokumentów. Wie, czego od niej oczekuję. Prosi o więcej materiałów, przesyłam pocztą. W rozmowach, także telefonicznych, wyczuwam pewien dystans. Ale jeszcze niczego nie podejrzewam. Choć niepokoją u historyka pytania: po co to robisz..., czy nie lepiej zostawić...., nie rozgrzebywać...? Nie rozumiem takich wątpliwości, w końcu pytam, czy napisze parę zdań, choćby i dwa, bo tyle wystarczy.

Nie napisze. "Nie chcę do tego wracać, ja to bardzo przeżywam, jeszcze ktoś poczuje się urażony, że kogoś pominęłam, będą żale, nie chcę, nie mogę."

Nie nalegam. Wiem, że to nic nie da. Wydaje mi się, że rozumiem i że tego, co rozumiem, się boję. Bo znów z czymś trzeba będzie żyć i nie będzie to łatwe. Jeszcze tylko informuję, że jednak o tajnym nauczaniu będę pisać na swoim blogu i pytam, czy mogę ją, organizatorkę, wymienić z imienia i nazwiska. "Nie, nie wymieniaj."

Po 13 grudnia '81 komendantem wojkowym Gliwic został płk. Sławomir Błaut. Lubiliśmy się. Był wcześniej przewodniczącym szkolnego Komitetu Rodzicielskiego (miał w naszej szkole córki), często rozmawialiśmy przy kawie w moim gabinecie o bieżących wydarzeniach. Byłem umiarkowanie otwarty, on chyba też. Wynosił pod mundurem przeczytane już przeze mnie najnowsze egzemplarze Tygodnika Powszechnego. Po wprowadzeniu stanu wojennego oczekiwałem aresztowania. W szkole czułem się bezpieczny, wiedziałem, że przy uczniach nie zaryzykują. W domu mniej, ale nie przychodzili. Wkrótce, z różnych źródeł dowiedziałem się, że u Komendanta jestem na liście osób przeznaczonych do zatrzymania. I że w moim przypadku pułkownik się postawił - "Aresztuję, jak mi przedstawicie dowody jego wrogiej działalności."- miał podobno powiedzieć. Więc czekałem i to było najgorsze. Wśród uczniów się mówiło, że córki postawiły ojcu ultimatum. Ale czy tak było, nie wiem.

Dowodów szukano. Były kontrole, jedna za drugą. Nauczyciele znakomicie się w tej sytuacji sprawdzali, uczniowie również. Jak zawsze rzeczowa i organizacyjnie świetnie przygotowana była moja zastępczyni. Areszt się oddalał. Ale tych, którzy mnie tam chcieli koniecznie widzieć, nie ubywało.

I właśnie wtedy pojawił się pomysł na tajne nauczanie. U kogo się pojawił? I w jakim celu? Dla mnie i moich uczniów cel był oczywisty: być razem, rozmawiać o tym, o czym na lekcjach nie ma czasu i nie bardzo można. Gromadzić się wbrew rygorom stanu wojennego, wykazując odwagę i niezależność. Poczuć się wolnym, choć przez chwilę.

Czy podobny cel przyświecał organizatorom? Jeżeli tak, to dlaczego od tamtych wspomnień odżegnują się, a nawet można powiedzieć, uciekają? Jakby temat był co najmniej wstydliwy. Niepokojące i bolesne pytania. A przecież konsekwentnie muszę postawić kolejne. Ostateczne.

Czy w tym wszystkim chodziło o tajne nauczanie czy też o mnie, czy może jeszcze o kilku niesfornych uczniów? I o dowody, które chciano zgromadzić dla Komendanta? Bo w tym samym czasie podobne prowokacje zastawiano na mnie w Liceum. W końcu cel osiągnięto.

A w skali całego kraju równolegle trwała akcja ujawniania nauczycieli polskiego, którzy zbyt gorliwie i z nadmiernym entuzjazmem uczą. Myślę, oczywiście, o konkursie Tygodnika Powszechnego "Lekcja polskiego" - o którym pisałem tutaj: http://1312eksa46.salon24.pl/279211,przysluchujac-sie-dyskusji

"...redakcja „TP” zaproponowała czytelnikom (w 1983) przysyłanie wspomnień o swojej niezapomnianej lekcji (lekcjach) języka polskiego. Nagrodą miały być cotygodniowe publikacje najbardziej interesujących opracowań, a całość nadesłanego materiału miała się ukazać w wydaniu książkowym. I czytelnicy przysyłali – z całego świata i ze wszystkich stron Polski. Jak nie trudno było się pomysłodawcom domyśleć, wspomnienia wywoływały z pamięci sylwetki niezapomnianych nauczycieli. Można przypuszczać, a właściwie mieć pewność, że większość prac przedstawiała sytuację na „polskim” w okresie Solidarności i w stanie wojennym. Tych świeżych wspomnień raczej, jak pamiętam, nie publikowano. Ukazywały się te z czasów II RP i okupacji, a także z wczesnych lat peerelu.

           Chyba po dwóch latach się urwało. Zakończono akcję informacją, że niedługo ukaże się książka. Przez jakiś czas szukałem jej w księgarniach katolickich, na próżno. Potem rzecz mi uleciała z pamięci. Jakieś 12 lat temu odwiedziłem z uczniami mojej szkoły społecznej redakcję „TP”. Przypomniałem się Redaktorowi, którego przecież pamiętałem jako młodego księdza w Kościele św. Anny u "Wujka" bp. Jana Pietraszki. Zapytałem o dalsze losy „Lekcji polskiego” i o książkę. Ks. Adam Boniecki nie pamiętał. Ale w drugim pokoju zobaczyłem Krzysztofa Kozłowskiego rozmawiającego ze Świetlickim. Były minister w rządzie Mazowieckiego wydawał się nie rozumieć, o co pytam. Poczułem się jak … - nawet nie umiem i nie chcę tego wyrazić. Przecież wiedziałem, że wie, o co pytam, że doskonale pamięta. „Tygodnik Powszechny” tym żył przez dobre dwa lata! I działo się to zaledwie dekadę wcześniej!

           Dziś warto postawić pytanie – co się stało z nadesłanymi pracami? Skoro nie posłużyły do wydania książki, to do czego się przydały? To były czasy, w których niekoniecznie mogły sobie leżeć bezpiecznie na najwyższej półce w archiwum redakcji czy u naczelnego Turowicza.  

           A jeżeli ten piękny konkurs był tylko prowokacją „Tygodnika”? I rzetelnym zbiorem informacji o niepokornych nauczycielach? Aż strach pomyśleć."

Lata minęły, a nikt (przynajmniej ja o tym nie wiem) tej sprawy nie próbował wyjaśnić. Ani IPN, ani żaden dziennikarz śledczy. A temat wydaje się być pasjonujący.                                                   -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Panu Krzysztofowi, blogerowi Echo24, na pełne goryczy słowa (szczególnie te: "Wielu współtwórców etosu Solidarności już w wolnej Polsce okaleczyło niegdysiejszy etos w sposób tak haniebny, że niegdysiejszy etos stał się mitem.") odpowiedziałem; "Siebie okaleczyli, a nie etos Solidarności."

To, że tym ruchem niepodległościowym sterowano, to pewne, że być może nawet był on sprowokowany przez służby, bardzo prawdopodobne. Nie wolno nam jednak zapominać, że miliony oddało tej niepodległościowej idei swoje serca, swoje kariery, swój los. A z tych milionów tysiące niosło ją do końca, często z naiwną wiarą, skazując się na zawodową poniewierkę czy emigracyjny los. I nie wolno nam się licytować, co było gorsze. Tak, jak nie wolno nam przyznać zwycięstwo tym, o których Żeromski pisał: "wszystko przełajdaczyli, metafizycy reakcji i prorocy ciemności..." Bo choć dotyczyły te słowa powstańców styczniowych, to przylegają do naszych solidarnościowych dramatów niemal dosłownie.

I to nie Wałęsa, Bujak, Frasyniuk, czy nawet Pinior, gdyby okazał się winnym (a nie chciałbym), będą nas odzierać z etosu, bo nigdy go nie mieli. Życie sprawdza każdego z nas każdego dnia. Pisał poeta: "Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę."

Trwajmy więc przy naszym etosie. Jest zbudowany na krwi ofiar stanu wojennego i lat późniejszych. I połamanym życiorysie setek tysięcy innych. I nic wspólnego nie ma z tym sprawa Piniora.

 

 

 

 

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i bardzo wiele zawdzięczam Rodzicom i Rodzeństwu. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty prze te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka